Chciałem pośmigać trochę w okolicach kopca Krakusa, chociaż i tak większość kilometrów natłukłem po mieście. Krótka wycieczka, ale po drodze wpadłem na kilka fajnych pomysłów na przyszłe trasy. Wracając złapał mnie już dość zaawansowany wieczór, a jako, że nie mam światła, przymocowałem do kierownicy latareczkę przy pomocy opaski odblaskowej. To chyba niezbyt mądre rozwiązanie, muszę w końcu kupić konkretne oświetlenie. Zdjęcie kopca jest z kwietnia (drzewka dopiero się budziły), nie wziąłem tym razem aparatu, więc wygrzebałem z dysku.
Prastara zasada mówi, że prawidłowa liczba rowerów to n+1, gdzie n to ilość jaką już posiadasz.
Ale na poważnie - od dłuższego czasu marzy mi się dłuższa wyprawa rowerowa, niestety szosówka i sakwy (próbowałem) to nie najlepszy pomysł. Poza tym, fajnie czasem zjechać z asfaltu i pojeździć po mniej przewidywalnej powierzchni. Dlatego zdecydowałem się na crossa, głównie ze względu na uniwersalność tego typu rowerów.
Wybór padł na rower Kross Evado 2.0. Pierwsza jazda, mimo, że dość krótka, przekonała mnie, że faktycznie warto było zainteresować się czymś mniej szosowym. Jechałem głównie po mieście i kawałek po lesie, ale różnica i tak mnie zaskoczyła. O ile szosówką nie lubię jechać przez miasto (nie jeżdżę przeważnie ulicami, a chodniki i wysokości krawężników potrafią naprawdę potłuc dupsko), o tyle crossem jechało się przyjemnie. Największa frajda zaczęła się po zjechaniu bardziej w teren. Wiem, że to brzmi śmiesznie, że jaram się oczywistymi rzeczami, ale jestem człowiekiem, który nie siedział na niczym innym niż szosa od 6 lat.